O miłościach i o tym jak zostałam żoną „Angola”

Ach ileż tych miłości było… Moje serducho zawsze było spragnione kochania. Pierwszą moją miłością był chłopak mojej mamy siostry, miał na imię Olek. Nie umiałam dobrze jeszcze pisać, więc rysowałam mu czerwone serca w listach.. Ciocia z nim zerwała a wraz z ich zerwaniem moje małe serduszko zostało również opuszczone.

A tak serio to moja pierwsza prawdziwa miłość była naprawdę prawdziwa. Miałam 15 lat, on 19. Taki dorosły i dojrzały, cholernie przystojny,czarne włosy i ciemne oczy, piłkarz. Czułam się jak dama z dworu idąc obok niego, trzymając go za rękę. Niestety jako 15 latka miałam wielkie „pstro” w głowie. Jego natomiast, życie doświadczyło dość brutalnie, więc przepaść pomiędzy nami była ogromna. Mnie wydawało się, że cały Świat leży pod moimi nogami, rozkapryszona małolata i dojrzały mężczyzna nie mieli szans bycia. Zostawiłam go, nie zdając sobie sprawy z tego co wtedy straciłam i jak będę za nim tęsknić. Tak, to była prawdziwa miłość. Kochałam Go tym moim roztrzepotanym sercem, ale o tym przekonałam się jak już Go obok mnie nie było.

Lata mijały, mniejsze i większe związki też mijały. Kochliwa byłam cholernie. Czasem moje związki rodziły się z mojej własnej próżności i jakiejś chęci udowodnienia sobie, że mogę mieć kogo chcę. Takie głupawe podboje nastolatki.

Przyszedl czas na zwiazki poważne, takie dorosłe. Zaręczona byłam trzy razy. Tak, tak. Trzy razy. Do trzech razy sztuka jak to mówią. Pierwszy raz przyjęłam pierscionek i powiedzialam „tak”, doskonale wiedząc, że ja z tym facetem życia nie chcę spędzić. Perfidnie postąpiłam? Może i tak, ale moje intencje były jak najbardziej szczere. Byliśmy we Włoszech, średnio nam się tam żyło. On nie radził sobie z tą całą „obcokrajowością”.

Drugi raz powiedziałam „tak” i byłam pełna wiary i nadziei, że nam się uda. Los płata figle, życie toczy koła i tym razem to On był tym młodszym a ja tą starszą i już dojrzałą kobietą. Znów przepaść wiekowa.

Trzeci raz.. tu już wiedziałam, że ten facet jest facetem na którego czekałam i którego szukałam całe życie. Wszystkie związki, porażki, błędy były po to, żebym umiała kochać mojego Jaśka tak, jak na to zasługuje. Mój Jaśko to mój Iain. Ten „Angol” co to wedlug moich cudownych koleżanek z pracy, miał mi zrobić dziecko i mnie zostawić . „Bo Angole tak mają „- mówiły. Wróżkami dobrymi one nie były. Jaśko jak byl tak wciąż jest przy mnie. Dziesięć lat razem i nic nie wskazuje na to, żeby coś miało się zmienić w najbliższym czasie. Jesteśmy od siebie cholernie różni. Dwa przeciwieństwa, dwa bieguny, dwa światy, dwie kultury i obyczaje, dwa języki. Wszystko jest na dwa. I chyba to magiczne „dwa” sprawia, że tak dobrze ze sobą funkcjonujemy. Uzupełniamy swoje braki i wypełniamy szczeliny. Mamy dwoje cudownych dzieci, jesteśmy rodziną, drużyną P. Nie, nie,nie. Ja wcale tutaj nie twierdzę, że jesteśmy perfekcyjną parą, która nigdy się nie kłóci, której dzieci są wzorowo grzeczne, śpią całymi nocami od dnia narodzin i jedzą jarmuż na śniadanie. Jesteśmy normalną rodziną u której w domu raz słychać głośny śmiech i radość a raz trochę krzyku i złości. Przeciętna rodzina Kowalskich.

I tak właśnie zostałam żona „Angola”. A o tym jak to jest pewnie napiszę innym razem

2 myśli na temat “O miłościach i o tym jak zostałam żoną „Angola”

  1. Super sie Ciebie czyta. Mamy naprawde duzo wspolnego 🙂 Mam syna i coreczke w drodze 🙂 Moj maz pochodzi z Indii, wiec uwierz, ze o roznicach kulturowych to wiem chyba wszystko haha 😀 Tez bylam mega kochliwa za mlodu, a do tego nosa zadzieralam pod samo niebo. Czy Ty to ja z przyszlosci? 😀

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s