Witaj szkoło!

We środę w UK rozpoczął się rok szkolny. Otwieramy ten czas oficjalnie ze śpikiem obojga dzieciuf, co by było wiadomo, że jesień i okres przeziębień tuż tuż. W domu pachnie miętą i eukaliptusem. Trzeba odświeżyć apteczkę domową, bo się okazało, że ma sporo braków. Ale to nie o tym dziś będzie.

Miska moja rozpoczęła pierwszą klasę. Miała trzy i pół roku, jak stała się uczennicą obecnej szkoły. Już wtedy, jako przedszkolak, dumnie nosiła mundurek i wesoło dreptała każdego dnia do „dużej szkoły”. Dzielnie poznawała literki, cyferki, kształty. Przyszła zerówka a wraz z nią duma, że już nie należy do najmłodszych i najmniejszych dzieci. Kolejny etap. Nowe wyzwania. Nauka czytania, pisania. Podstawy matematyki. No i w końcu upragniona pierwsza klasa. Tak, upragniona. Przez okres wakacyjny często pytała: „mami jak długo jeszcze zanim szkoła się zacznie?” Nie pytała dlatego, że jej się nudziło. Wakacje spędziliśmy w Polsce, dni zaczynały się wcześnie i kończyły późno, pełne przygód, Słońca i radości. Szkoła jednak to nie tylko budynek, to przede wszystkim przyjaciele i wspólne z nimi posiłki, zabawy i nauka. Duża część jej życia. Te pytania o powrót, to dla mnie wyznacznik jej szczęścia w ów szkole. Jest zdrowy balans. Lubimy chodzić do szkoły i lubimy wracać do domu po dniu pełnym wrażeń i przyswajania nowych elementów edukacyjnych. Ktoś mógłby powiedzieć, że to zabieranie dzieciństwa. Kiedyś też tak poniekąd myślałam, ale nie, to nie zabieranie dzieciństwa.To jest otwieranie bramy na dziedziniec całej gamy nowych doświadczeń. To wykorzystywanie niezmiernej przyswajalności mózgu dzieci. Tak jak wysuszone gąbki chłoną każdą krople wody, tak i te dzieciątka chłoną każdą krople wiedzy. Tak naturalnie, poprzez zabawę, bo przecież nikt nie każe im siedzieć przez czterdzieści pięć minut w ławce i przepisywać notatki z tablicy.  A my, jako rodzice jesteśmy uprzywilejowani do bezpośredniej obserwacji i uczestnictwa w samym środku tego całego procesu. Można go porównać do metamorfozy larwy w pięknego i barwnego motyla. Musimy go tylko wypuścić i dać przestrzeń na rozłożenie skrzydeł. Niech lata, oby jak najdłużej.

-Już niedługo, pójdzie do przedszkola i będziesz mieć święty spokój – powiedziała do mnie kiedyś starsza kobieta, matka już dorosłych dzieci, widząc któregoś dnia moje matczyne zmęczenie.

Z szacunku do osoby starszej i pozycji jakiej zajmuje Ona w moim życiu osobistym, zacisnęłam usta i przygryzłam język. Nie powiedziałam nic, ale zagotowałam się w środku. Ok, jestem zmęczona. Niewiele śpię, w dzień próbuje pogodzić wszystkie obowiązki – to ciągle z Mią „u nogi”, no i oczywiście muszę dotrzymywać towarzystwa mojemu dzieciowi w każdym kroku, bo samotności nie znosi, ale to nie powód. To nie powód do tego, żeby odliczać dni, od kiedy będę mogła podrzucić ją do przedszkola i mieć przysłowiowy „święty spokój”. To moje dziecko, które kocham ponad życie. I choć nieraz było ciężko, nigdy tego typu pomysł nie przemknął mi przez myśl. Nigdy! Pójdzie do przedszkola wtedy, kiedy będzie na to gotowa. Tak ona jak i ja.

Czas nadszedł. Może i nawet troszkę wcześniej niż początkowo planowałam, ale była to moja decyzja. Mia była gotowa, mama też prawie dojrzała do odcięcia pępowiny. Mówię „prawie”, bo miałam czasem wątpliwości, czy aby nie za wcześnie. W takich momentach patrzyłam jednak na „większy obrazek”, zerkałam poza ramy codzienności i dnia dzisiejszego. Widziałam, że moje towarzystwo i zabawy na play grupach nie wystarczają. Nie mogłam pokryć sama pewnych aspektów wychowawczych, dlatego zdecydowałam się na wypuszczenie mojej sikoreczki z gniazda. Początki były okropne. Serce mi pękało na miliony kawałków. Jednakże z dnia na dzień był progres. Po około dwóch tygodniach okresu adaptacyjnego rozpoczęła rodzić się sympatia do przedszkola, nowych przyjaciół i nauczycielek. Oczywiście wybranych. I tak stopniowo zauroczenie przekształciło się w miłość. Widząc szczęście dziecka, ja sama pozwoliłam sobie cieszyć się wolnym czasem. Tym bardziej, że pod moim sercem rosło już nowe życie. Znaleźliśmy cudowny balans. Trwa on do tej pory i oby jak najdłużej.

Kilka dni temu, po doprowadzeniu Mii do szkoły, „Pani Lizakowa” od przeprowadzania dzieci przez ulicę zapytała mnie, kiedy to mój mały mężczyzna zaczyna przedszkole.

-Za rok, we wrześniu.

– No to jeszcze trochę, ale już niedługo odzyskasz swoje życie z powrotem – odpowiedziała i uśmiechnęła się znacząco.

Dziś nie dotykają mnie tego typu komentarze tak jak kiedyś, jak ten pierwszy, który usłyszałam. Już nie reaguję złością. Przecież mają rację i nie ma nic złego w przyznaniu się do faktu, że lubię, kiedy Mia jest w szkole. Mam czas tylko dla syna, mogę mu dać sto procent siebie. Tak samo jak to robiłam, kiedy Mia była w jego wieku. Mam trochę czasu dla siebie. Choćby nawet na komponowanie tego wpisu, czy wypicie kawy na siedząco, co jest niemożliwością, kiedy mam oboje łobuzow w domu. Jest mi na pewno łatwiej. Dziś mówię głośno co czuję, dziś rozumiem o co chodzi. Ja -Matka- też jestem człowiekiem. Tylko człowiekiem i też mam swoje potrzeby. Wyrzekłam się wiele, dla dzieci i rodziny. Nie żałuję niczego. Ale jeśli mam możliwość odzyskiwania pomału tego, co zostawiłam gdzieś tam z tyłu za sobą, to dlaczego nie?Dlaczego nie skorzystać? My też jesteśmy ważne. Takie małe wykorzystanie sytuacji, połączenie pożyteczności z przyjemnością zrobienia czegoś tylko dla siebie. Nikt na tym nie cierpi a wszyscy zyskują.

2 myśli na temat “Witaj szkoło!

  1. O rany, serio się złościłaś na takie komentarze? 😛 Ja to mam już plany nawet na czas, kiedy dzieci się z domu wyprowadzą haha 😀 A już na pewno cieszyłam się „wolnością”, kiedy szłam do pracy, a młody do przedszkola/szkoły. Taka ze mnie wyrodna matka 😀 Za 3 tygodnie rodzę córę i już się martwię, czy będę miała czas na hobby 😛

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s