
Chyba większość z nas, dzieci PRL-u i pozostałości po nim może utożsamic się z wyżej zamieszczonym obrazkiem. Urodziłam się w ’82 roku, trzepak był naszym codziennym miejscem spotkań a wyobraźnia i kreatywność w wymyślaniu coraz to nowych zabaw z ów trzepakiem w roli głównej, były wyznacznikiem dziennej dawki adrenaliny. Były jeszcze place zabaw obok każdego z bloku. Zupełnie inne niż te dzisiejsze: z miękką wyściółką na ziemii, co by zamortyzować ewentualny upadek dziecia. My lądowaliśmy na wszystkie części ciała, dupsko, łokieć, noga, głowa. Czasem się popłakało z bólu ale w większości przypadków, podnosiło się z Ziemii, otrzepało i próbowało sił raz jeszcze we wcześniej oblanym zadaniu.
Nie tak dawno, przeglądając Facebook, natknęłam się na wpis znajomej. Mama dwojga dzieci, mniej więcej mój przedział wiekowy. Z tego co widzę, mocno propagująca zabawy dzieci na zewnątrz i chwała jej za to. Mama, która wydaje mi się łaczyć wychowanie swoich dzieci z nasza PRL- owska dzikością i zabawy patykiem, jednocześnnie podążając za współczesnymi trendami. Taka fajna, otwarta na Świat mama. Julita dodając zdjęcie swoich dzieci napisała tak:
„Moje definicja szczescia💓Tak patrzę na nich i zadaje sobie pytanie skąd oni biorą ta energię do swych wojaży?! Często wkraczam i proszę o ciszę i spokój ale zaraz zapala mi się w głowie czerwone światło po co? Przecież to są dzieci, są halasliwe bo się bawią, poznają świat, ciesząc się głośno z kazdej nowej rzeczy a my dorośli chcemy często by zachowywali się jak my i byli niewolnikami naszego dorosłego życia.Ostatnio byłam u mamy i podczas spaceru między blokami nie zauważyłam prawie w ogóle bawiących się dzieci.. Ta cisza była przerażająca.. Place zabaw polikwidowane bo smiech i krzyk bawiących się szczęśliwie dzieci „dorosłym” przeszkadzał. Nie zabierajmy dzieciom dzieciństwa! My już swoje mieliśmy pozwólmy i naszym dzieciom je przeżyć w pełni… Dzieci nie urodziły się by siedzieć cicho, być cierpliwym, nic nie dotykać i bawić się tylko ze sobą…. Niech tworzą własne przygody, wspomnienia!!Dzieci są barwne i to jest piękno które gubimy gdzieś po drodze gdy dorastamy więc zadbajmy I pozwolmy by to dzieciństwo naszych dzieci trwało jak najdluzej💓💓💓”
Nie mogłabym zgodzić się bardziej z tym stwierdzeniem. Sama często łapie się na tym, że uciszam swoje dzieci, że oczekuję od nich zachowań conajmniej zrównoważonego nastolatka. Staram się postawić krok w tył w takiej sytuacji, popatrzeć na nich z innej perspektywy. Perspektywy siebie w ich wieku. Moje dzieciństwo, szczególnie to u babci na wsi, to jedna wielka przygoda, która zaczynała się każdego dnia po śniadaniu zjedzonym w domu. I tyle mnie widzieli aż do późnej kolacji, bo tą jadałam jak już powiedziałam Słońcu dobranoc. Reszta posiłkòw to albo kanapka ze śmietaną i cukrem serwowana przez Panią Michoniową, sąsiadkę zza płotu, albo niemyte papierówki, albo marchewka wydarta z Ziemii i obmyta w płynącym obok strumyku. Czasem jakaś zupa jak mnie dziadziu albo babcia namierzyli w krzakach. Poobdzierane łokcie, zdarte kolana,zawsze nieludzko umorusana. Czym brudniejsza, tym zabawa była lepsza. Ponoć nie było mnie widać, ale zawsze jak najbardziej słychać. Czas u babci i dziadzia na wsi to był najcudowniejszym okres mojego dzieciństwa.
Z mamą mieszkałyśmy najpierw na blokach, potem w domu na uboczu miasta. Tam też dzieciaki umiały spędzać razem czas. Gry w klasy, gumy, skakanki. Berek, podchody, gra w chowanego. Dzwonienie dzwonkiem do drzwi sąsiadów i uciekanie. Nie wspomnę o opędach w sadzie Kwaśniaka, które niejednokrotnie kończyły się jego pogonią za nami. Często gęsto biegł z łopatą, siekierą, co tam miał pod ręką. Po takim wyścigu, nawet po powrocie do domu, adrenalina wciąż uszami wychodziła. Czy było wtedy cicho na tym blokowisku? Na wsi? Na osiedlu? No nie! Było głośno, nieziemsko głośno, ale nikomu wtedy nie przeszkadzały odgłosy bawiących się, głośno śmiejących i krzyczących dzieci. Pozwalano nam być kim byliśmy, drzeć się ile płuca i gardło na to pozwoliły, ganiać i skakać po drzewach niczym małpy. Wracaliśmy na kolacje z polikami czerwonymi i nie w głowach nam były gry i telewizja. Dwa lata temu pojechałam na stare śmieci. Odwiedziłam moje blokowiska. Wiecie co mnie najbardziej zszkokowało? Wszystkie place zabaw, zostały zlikwidowane na poczet miejsc parkingowych. Ostał się jedynie podrapany, poczciwy trzepak.. Na osiedlu na obrzeżach miasta, nasza ogromna łąka wraz z sadem Kwaśniaka zniknęła. Stoją domy. Dom w dom, okno w okno. A wiecie co było słychać w obu przypadkach? Nic. Absolutnie nic. Dziecia ani widu, ani słychu. Kompletna cisza. To chyba ta sama cisza, o której wspomina Julita..
W internecie jest mnóstwo artykułów, wpisów, wzmianek na temat, jak to było fajnie dorastać w latach ’80 i ’90. Są Ci, którzy twierdzą, że to czasy się zmieniły i Ci co winą obarczają współczesnych rodziców, ich sposób wychowywania dzieci. Łatwiej dać dziecku w łapę tableta aniżeli spędzìć z nim czas, szukać rozrywek.
Ja osobiście myślę, że to nie takie czarne i białe wszystko do końca jest. Oczywiście założyć dzieciowi słuchawki na uszy i posadzić przed ekranem jest najprostszym z możliwych sposobów na „wychowywanie”. Taki dzieć coraz więcej czasu spędza w sieci, robi się aspołeczny. Nie potrzebuje kontaktu bezpośredniego z rówieśnikami, woli zostać w domu i zaszyć się w wirtualnym Światku. Tak, są takie schematy wychowawcze, bo tak jest prościej. Rodzice stawiają na wygodę z różnych, znanych im tylko powodów w które nie wnikam, bo to nie moja sprawa. Są też tacy, którzy wolą trzymać pod skrzydłem swe potomstwo, tak na wszelki wypadek jakiegoś wypadku. Na wypadek wypadku na rowerze na przykład. No bo przecież wywróci się, nabije guza, obetrze kolana, będzie płacz, sąsiedzi będą niezadowoleni. W ogóle, co powiedzą ludzie?! Niepotrzebne im to. Zostań w domu dla świętego spokoju, dziecko drogie. Mogłabym tak wymieniać tych przykładów wiele. Ogólnie rzecz ujmując wizerunek dziesiejszego”rodzica” bardzo się różni od tego, który ja pamiętam z dzieciństwa.
Jest jeszcze druga sprawa medalu. Współczesne czasy. Nie oszukujmy się też się zmieniły! Jako siedmiolatka, sama chodziłam do i ze szkoły z kluczem na szyi. Nie wyobrażam sobie tego dziś. Dziecko z kluczem na szyi, to prośba o nieszczęście. Typów, którzy skorzystaliby z takiego obrazka jest mnóstwo. Sytuacja w której wypuszczam swoje dziecko na cały dzień na dwór, bez systematycznego kontaktu, też jest znikoma. Żyjemy w cywilizacji w której mówi się głośno i wyraźnie o niebezpieczeństwach, jakie czyhają na samotne dzieci. Najgorsze jest to, że są ludzie, którzy naprawdę są zdolni do skrzywdzenia tych niewinnych, małych ludzi. Więc tak, Świat i czasy też się zmieniły.
Ale wiecie co? Wszystko jest do pogodzenia. Elektronika jest ważna, niech dziecko ma z nią styczność, dzisiejszy Świat toczy się i polega na elektronice, to jest jego przyszłość. Wszystko jest dla ludzi. Ważne jednak, by zachować balans. Nałożyć ograniczenia ale przede wszystkim pokazać dzieciom, że w naszych życiu można się wspaniale bawić na zewnatrz! Wystarczy zabrać dziecko do parku, lasu, na spacer. Ich ciekawość i chęć poznania sama pokieruje ich do działania. Znajdzie kija, którym będzie wytrzepywał ślimaki z krzaków? Nie krzycz wtedy mamo, żeby odłożyć kij, bo oko wybije, bo się pobrudzi. Weźmie tego ślimaka do ręki, żeby go oglądnąć z bliska? Niech ogląda, przecież wcześniej nie widział! Pada deszcz? Wiesz mamo ile zabawy jest na zewnątrz podczas letniego,ciepłego deszczu? Niech idzie poskakać to dziecie w te kałuże, niech w nich nawet pływa! Gwarantuję, że usłyszysz najcudowniejszy śmiech i ujrzysz nieopisaną radość w oczach młodego odkrywcy. Nie ograniczaj, nie zabieraj niewinności, naiwności, umiejętności cieszenia się z kolorowego motylka latającego koło nosa. Pozwól dziecku być dzieckiem. Ono ma swoje prawa. Wypuść rączke z uścisku, uchyl furtkę przygody i obserwuj jak dzielnie Twoje dziecko sobie radzi. Uwierz w nie. Stać je na więcej, niż Ci się wydaje a Twoja wiara i obecność doda mu więcej siły i odwagi aniżeli nowy tablet z milionami gier. Daj dziecku wolność i obserwuj jak czarne kaczątko zmienia się w pięknego łabędzia. Towarzysz mu w tym procesie. Przybliżaj możliwości, dawaj szanse. Szczególnie te, które zostały zabrane przez cywilizację.
Na koniec, wróć raz jeszcze do słów Julity. Wygraweruj je sobie na sercu, noś je z lekkością i z taka samą lekkością dostosuj się do nich czasem. Twoje dziecko to doceni.
Rasiu jednej osobie przeszkadzały nasze krzyki i głośny śmiech… był to Twój sąsiad za ściany:-)
PolubieniePolubienie
Świec Panie nad Jego dusza 🙏 wyjątek potwierdzający regułę 😋
PolubieniePolubienie
Kurcze, dopiero co wypowiadałam się pod podobnym wpisem na innym blogu, a sama też o tym pisałam jakiś czas temu 😀 Czy to jakiś okres sentymentów? Hehe 😀
Ja się wycwaniłam, bo przeprowadziłam się do domu oddalonego od placu zabaw na wyciągnięcie ręki i kiedy tylko jest ładna pogoda (Ty wiesz, co oznacza w Anglii ładną pogodę: kiedy nie pada 😛 ), to wykopuję z domu mojego 8-olatka z zegarkiem na ręku, ustaloną godziną meldunku i tyle go widzę 😉 Więc krzyki i śmiechy dzieciaków słyszę codziennie. Ale fakt faktem, że mieszkam w małej miejscowości, na mojej ulicy wszyscy się znają, plac zabaw graniczy z rzędem domów i ogrodów, więc nie boję się o syna. Czy wypuszczałabym go tak na dwór w większym mieście? Nie wiem sama.
Jak najbardziej trzeba dzieci zabierać w miejsca, w których będą miały się okazję pobrudzić, zmoczyć, poobijać. Życzę wszystkim dzieciom tylu siniaków i strupów na ciele, ile ma mój syn 😀
PolubieniePolubienie
Powiem Ci, że ja też mam to szczęście, że mieszkamy w „slepym” osiedlu, na samym jego końcu. Teraz wakacje, dzieci bawia się od rana do wieczora, słychać je i Bogu dzięki nikt nie narzeka 😊 Mia moja też ciągle w trasie z koleżankami i cholernie się z tego cieszę. Sprawdzamy tylko systematycznie łączność 😁 mój dwulatek oczywiście też za nimi chce ganiać, no i gania, ale za nim gania jeszxze zazwyczaj tata 🙂 i oby tak dalej! Niech to trwa jak najdłużej 😊
Podobnie jak Ty, gdybym mieszkała na innym osiedlu czy w centrum miasto, myślę, że sprawy wyglądałyby trochę inaczej.
PolubieniePolubienie