
Polske opuściłam w lipcu 2005 roku. Pojechałam podbijać Rzym. Rzym był moją miłością i pragnieniem, odkąd zobaczyłam go pierwszy raz jak miałam lat czternaście. Jak to często bywa w życiu, miłości nas zawodzą. Z bólem serca i brzucha wsiadłam pierwszy raz w samolot i polecieliśmy (było nas dwoje) do mojej przyjaciółki do Manchesteru.
„W centrum weź autobus numer 369, będzie długo jechał. Będę czekać na przystanku” – powiedziała . Autobus – piętrowy, myślę sobie no super. Na dzień dobry przejadę się typowym, angielskim autobusem. No i się przejechałam, faktycznie długo jechał i z każdą kolejną minutą zmieniały się krajobrazy. Ze zgiełku metropolii, wieżowców, pedzących ludzi do czerwonych, ceglastych domów, dziurawych ogrodzeń, śmieci na ulicach, kolesi ubranych w czarne dresy z kapturami na głowach i rękach w kroczu. Nie lubiłam tego co widziałam. Na tle romantycznego, słonecznego i historycznego Rzymu tutejsza aura była przerażająca. Żołądek przekręcił mi się z dziesięć razy, chyba byłam blada bo „Mietek” tylko powiedział: „Rudy wyluzuj. Damy radę.” Nie wyluzowałam, nie umiałam wyłączyć strachu. Chciałam do domu. Do Polski. Do mamy.
Anka stała na przystanku, tak jak obiecała. Wysiedliśmy , szybkie przywitanie bo Anka wylewna nie jest. I za to ją kocham. Szczera i praktyczna. Rozglądnęłam się dookoła. Byłam W środku osiedla do którego z własnej i nieprzymuszonej woli nie wstąpiłabym.
To było moje zapoznanie z Manchesterem a raczej jego skrajną dzielnicą. Po jakimś czasie przeprowadziliśmy się w bardziej cywilizowane miejsce, miałam swój własny pokój (bo wtedy już jechałam solo ) i choć było nas dziewięcioro w domu, życie zaczynało się jakoś układać.
Pobyt w Anglii miał być zawsze tymczasowy. Miałam zarobić tyle, żeby oddać co pożyczyłam na wyjazd no i wiadome, mieć coś w kieszeni na powrót. Data została w końcu ustalona. Plany planami a życie samo dyktuje sobie kolejne kroki. Zakochałam się. Zaręczyłam. Wyszlam za mąż. Zostałam mamą. Wszystko to wciąż w UK. Przez cały ten czas serce w rozdarciu. Mówili, że będzie lżej jak będą dzieci, że dzieci sprawią, że mój dom będzie tam, gdzie one. Nie mieli racji. Moje serce pękało za każdym razem, gdy wracaliśmy z Polski do Uk, za każdym razem jak odkładałam telefon po videorozmowie z mamą, która tęskniła już nie tylko za córką ale i wnuczką, tą pierwszą i najrawdziwszą z krwi i kości. Rzeki łez. Któregoś dnia Jaśko powiedział: „Vi, tęsknisz, ja chce żebyś była szczęśliwa. Pojedźmy do Polski. Spróbujmy”. Byłam w skowronkach. W końcu wracam do domu. DO DOMU! Bo choć minęło już tyle lat, ja wciąż nie umiałam nazwać Anglii domem. Wybraliśmy plan na budowę. Działka już na nas czekała. I co się stało? Stchórzyłam. Nie on. Ja. Polka, która miała okazję wrócić do utęsknionego domu, rodziny. Przerosło mnie zaczynanie na nowo. Bo nie byłoby to nic innego jak zaczynanie od zera. Po raz trzeci. Uczenie się swojego kraju od podstaw, bo przecież przez te lata wiele się zmieniło. Wyjechałam jako panienka zaraz po studiach, mam wracać z mężem, który nie mówi po polsku i malą córką. Zupełnie inna bajka. Postawiłam na rzeczywistość, którą znam, której jestem pewniejsza i która daje mi jakis poziom bezpieczeństwa. Jakaś żarówka zaświeciła się w mojej głowie. Coś się zmienia.
Po jakimś czasie doczekaliśmy się synka, kupiliśmy dom, tutaj w Manchesterze. NASZ pierwszy wspólny dom. Mia poszła do szkoły, zaczęły się pierwsze prawdziwe przyjaźnie. Zabawy na podwórku osiedlowym z innymi dziećmi. Tu jest jej dom. Tu jest jej Świat. Ona nie zna innego, więc nie ma za czym tęsknić. Czy jako matka chciałabym zafundować jej rozterkę przez która sama przechodzę? Zrobić to samo mężowi, którego kocham bezgranicznie? Nie. Oni są moim priorytetem. Ich szczęście jest najważniejsze.
Dzieciaki rosły. Mia miała 4 lata, Noah rok.Pojechaliśmy na wakacje do Polski, do mojego DOMU. Podkreślam to słowo celowo. Pierwsze kilka dni były dla mnie mordercze. Sama z dzieciakami. Mia się nudziła, dawała w kość. Pytała o tatę i przyjaciółki. Rodzice nie przyzwyczajeni do wrzasków i krzyków, bo przecież mieszkają sami. Ja przyzwyczajona do robienia rzeczy po swojemu, do swojego dziennego „planu”, który tu oczywiście nie obowiązywał. Dom rodziców zupełnie nie przystosowany do rocznego dziecka. Nie mogłam spuścić Noah z oka ani na sekundę. Tęskniłam za mężem, jego spokojem. Tęskniłam za tym co mamy razem w Manchesterze. Zaświeciła się kolejna żarówka w mojej głowie. Któregoś dnia Noah spadł ze schodów, ułamał ząbka. Płakał okropnie a ja razem z nim. Powiedziałam do mamy: ” Ja chcę już do domu”. To był pierwszy raz, kiedy dom w UK nazwałam DOMEM. MOIM DOMEM. I pierwszy raz po tym urlopie czułam, że wracam do domu.
Wróciłam do Anglii i tęsknota za Polską rozpoczęła się na nowo. Ta sama tęsknota za domem jak zawsze. O ironio!! A już myślałam, że w końcu rozpracowałam gdzie znajduje się mój dom. Jakże się myliłam. Minął kolejny rok. Przez ten czas doszłam do wniosku, że ja tak naprawdę nie mam już korzeni nigdzie na tyle mocno uziemionych, żebym czuła pełną przynależność do danego kraju. Ktoś ściął to drzewo, próbował przesadzić. Nie wyrwał całych korzeni, więc te, co zostały – obeschły. Sadzonka na nowej ziemi wypuszcza wolno nowe, ale te wciąż są wiotkie i słabe.
Gdzie jest moje miejsce? Gdzie jest mój dom? Nie wiem. Jestem osieroconą Polką. Taką zagubioną dziewczynką, która wciąż szuka przynależności. Czy ją jeszcze znajdę? To jest pytanie na które odpowiedzieć nie umiem, choć bardzo bym chciała.
Bardzo poruszylo mnie to, co napisalas. Wspolczuje Ci takiego rozdarcia. Szkoda, ze Polska jako kraj nie potrafi zadbac o swoich obywateli na tyle dobrze, zeby nie musieli oni podejmowac takich krokow, jak opuszczenie ojczyzny, opuszczenie rodzin…
Nasze historie maja kilka podobienstw, jednak maja tez jedna i bardzo wazna roznice- ja w Polsce nie mam nikogo. Nie mam do kogo wracac. Moi rodzice i siostra sa ze mna w Anglii. Z ciotkami, wujkami, kuzynami nigdy i tak nie mielismy super kontaktow, a teraz one nie istnieja. Dlatego ja nie jestem rozdarta. Ale rozumiem tych, ktorzy opuscili swoje rodziny i bardzo Wam wszystkim wspolczuje.
Chcialabym Ci zadac troche pytan, ale nie chce Cie wystraszyc, dlatego najpierw przejrze inne Twoje teksty- moze sa tam odpowiedzi 🙂
PolubieniePolubienie
Dziękuję pięknie za miłe słowa. Mój blog jest bardzo świeżutki, ma zaledwie kilka dni, więc wpisów w nim też niewiele. W razie pytań, zapraszam 😊
PolubieniePolubienie
Tu Anka. Bardzo dobrze to wszystko ujelas ‘Rudy’. To jest blog,z ktorym wiekszosc z nas moze sie identyfikowac. Nie kazdy da rade zyc z resztka korzonka.
PolubieniePolubienie
😘😘😘
PolubieniePolubienie
Wiola i znowu sie poryczałam😭😭😭 bo mam takie same rozdarte serducho na pół i nie wiem do końca gdzie jest mój Dom🤔😟😟😟
PolubieniePolubienie
Monia częściowo cieszę się, że płaczesz bo oznacza to, że wpis poruszył emocjami. Z drugiej strony jest mi przykro, bo wiem co czujesz. Musimy nauczyć się z tym żyć. Jest nas takich „rozdartusów” znacznie więcej:-)
PolubieniePolubienie
Osobiście nie mam takich doświadczeń, ale moja siostra związała swoje życie z Paryżem i w niej widzę to rozdarcie. Tam prawie-że-mąż, córka, tutaj cała rodzina (rodzice, rodzeństwo, ulubiona kuzynka) i spore grono bliskich przyjaciół. Są niby Skypy, Whatsappy i inne takie bajery, ale wiadomo, że nie zastąpią one żywej rozmowy face to face… W sumie dla nas, rodziny, choć nie w takim stopniu (wiadomo), ale też to jest trudne – ta świadomość, że dla mojej siostrzenicy w zasadzie jestem jakimś obcym człowiekiem itd.
PolubieniePolubienie
Tak, to prawda, technologia dziś wiele rzeczy upraszcza, ale niestety nie jest w stanie zaspokoić emocji, tęsknoty. Tej tęsknoty za nojmarlniejsza codziennością. Za obiadem babcinym, za kawa z mamą. Powietrze w Polsce też inaczej pachnie. Też tego brakuje. Nie wspominając o właśnie o braku więzi pomiędzy kolejnymi pokoleniami 😦
PolubieniePolubienie
A powiedz mi, bo w kontekście mojej siostrzenicy bardzo mnie to ciekawi – jak Twoje dzieci porozumiewają się z polskimi dziadkami? Nie mają problemu z językiem polskim?
PolubieniePolubienie
No wlasnie tutaj pojawia się problem. Starszą córka, 5 lat, nie mówi po polsku wcale. Rozumie,Ale nie mówi. Nie chce. Nie umie nawet wyraźnie powtórzyć po mnie polskich słów. Czasem wtraci jakieś polskie słówko w zdanie i dla mnie jest to jak muzyka dla uszu 🙂 nawet „Aniele Boży” , który mówimy codziennie, wciąż jest niewyrazny..jakoś nie umie się połączyć z tym językiem. Synek natomiast, 2 lata, dopiero zaczyna mówić. Język angielski jest pierwszym wyborem, ale pięknie powtarza po polsku,mówi pojedyncze słowa, nazwy sam od siebie. Póki co wygląda to u niego obiecujaco, ale zobaczymy co będzie dalej. Ekspozycję do języków mają taka samą, więc jak wi dac, wiele zależy od dziecka. Znam dzieci, również z „mieszanych” rodziców, które pięknie mówią po polsku. Nie ma reguły.
PolubieniePolubienie