Wróżki zębuszki, elfy i inne dziady 🤪

Jako dziecko nie słyszałam o wróżce zębuszce. W moim dzieciństwie nie było magii, chyba, że sama sobie je stworzyłam. Zęby mi wypadły kiedyś tam, nawet nie pamiętam kiedy, nikt z tego nie robił wielkiego halo, naturalna kolej rzeczy. A już zdecydowanie na pewno, nie dostawałam pieniędzy za kazdy wypadniety ząb.

Mikołaj? Pamiętam, że do przedszkola przychodził ktoś przebrany za Mikołaja, przynosił każdemu dziecku taki sam prezent. Każdy z nas siadał mu potem kolejno na kolanie i pozował do zdjęcia z wymuszonym uśmiechem i dyskomfortem na twarzy.

Po kolacji wigilijnej, czasem „kolejny” Mikołaj przynosił prezenty, które zostały rozdawane przez członków rodziny, mówiących zawsze to samo: „spotkałem Mikołaja jak tu szedłem, prosił, by Ci to przekazać”. Ŝmierdziało to podstępem i nieprawdą. Jako kilkuletnie dziecko czułam, ze ten Mikołaj to chyba prawdziwy nie jest.

Jedyna „magia” w którą wierzyłam, to ta o której powiedziała mi babcia w sekrecie, na kilka dni przed Świętami.

Dokładnie o północy w noc Bożego Narodzenia, wszystkie zwierzęta przemawiają ludzkim głosem. Trwa to zaledwie kilka chwil i musisz być niesamowicie ostrożna, żeby je usłyszeć, bo zwierzęta są bardzo wyczulone na każdy szmer i ruch. Kiedy usłyszą cos pdejrzanego, magia natychmiast znika i przestają mówić”

Moja kochana babciunia. Uwierzyłam jej. Ona byla zawsze moją osobistą czarodziejką, która potrafiła sprawić, że czułam sie wyjątkowa i nawet najczarniejsze dni nabierały kolorów.

Kiedy zostałam matką, obiecałam sobie, że będę robić wszystko, żeby moje dzieci, jak najdłużej pozostały dziećmi. W pełnym słowa tego znaczeniu. Niech wierzą w księżniczki, elfy, Mikołaja. Ja będę utrzymywać ich w tej wierze, dopóki będą mogła.

I tak było. Największym magicznym osobnikiem, jest zawsze oczywiście Święty Mikołaj, znany całemu Światu. Kocham to oczekiwanie na jego przyjście. Pisanie listów, wysyłanie ich, czekanie na odpowiedź a potem odliczanie dni do Świat Bożego Narodzenia. A kiedy w końcu nadejdzie ten wielki dzień, to egzaltacja, szczęście podczas zbiegania po schodach na dół i zderzenie ze ścianą prezentów.

Z pierwszym dniem Grudnia, pojawiają się u nas również Elfy Psotniki, wysłane z Bieguna Północnego. Ich zadaniem jest obserwacja zachowania dzieci i codzienny raport zdany Mikołajowi. Najważniejszą ich cechą jednak, jest figlarność. I tak co noc, wymyślają nowe psoty. Czasem zrobią przy tym niemały bałagan, ale znów ta antycypacja dzieci „Co Elfy zrobią dziś w nocy?” – jest bezcenna.

Podczas Świąt Wielkanocnych przychodzi królik wielkanocny i zostawia czekoladowe jajka. Rozrzuca również po ogrodzie plastikowe małe jajeczka, które dzieciaki zaraz po obudzeniu w piżamach biegną zbierać do kolorowych wiaderek. Siedzą później razem otwierając je i sprawdzając ile malych łakoci i pieniążków znaleźli. Te uśmiechy, ten radosny krzyk jest nie do opisania. Jest tak warty każdego rozrzuconego jajka. Nieważnie, że potem jest foch, bo jedno znalazło więcej cukierków a drugie więcej pieniędzy i cała radość poszła w zapomnienie.

Jeśli chodzi o wróżkę zębuszkę, to też stanęłam na wysokosci zadania, pomimo, że dowiedziałam się o niej z opowieści mojego męża i innych mam. Przy pierwszych wypadniętych ząbkach, Wróżka oprócz banknotu, zostawiała list w którym pisała, jak jest dumna z dzieciaków za bycie dzielnym i pozbyciem się pierwszego zęba. Był również magiczny pyłek, który rozsypywał się po sypialni dzieci spadając z jej skrzydełek.

Tak, jestem tą matką, która zawsze piecze z dziećmi świąteczne pierniczki. Potem je razem dekorujemy lukrem i posypką. Jestem tą Matką, która upewnia się, że listy do Mikołaja zostały wysłane po tym jak zwrotne od niego zostały już zamówione. Jestem tą Matką,  która zostawia z dziećmi marchewkę dla renifera, ciasteczko i mleko na talerzu dla Mikołaja, co by się pożywił. Jestem tą Matką, która robi z mąki ślady Wielkiego Brodacza, udając, że to magiczny, nigdy nie topniejący śnieg z biaguna północnego. Jestem ta Matką, która robi to wszystko, ponieważ sama tego nie doświadczyłam.

Iain się ze mnie podśmiewuje, że ja bardziej przeżywam te momenty niż same dzieci. Może i ma racje. To chyba forma terapii dla mnie. Powrót do czasów, kiedy sama byłam małą dziewczynką, która gdzieś tam zostala lekko zaniednana pod tym względem. Pielęgnacja jej, stwarzanie tych momentów, do których po latach można wracać z nutką nostalgii i milych wspomnień ciepłego domu, jest dla mnie oczyszczająca. Do tych czasów, kiedy czuła się ważna, wystarczająca i kochana.

Dodaj komentarz