
Byłam piękną dziewczyną. Farbowane, czarne jak heban włosy, zawsze ułożone w „zaplanowany nieład”, dodawały mi dzikości i charakteru. Niebieskie oczy, które latem stawały się niemal przezroczyste, lazurowe, musiały być podkreślone niebanalnym makijażem. Lubiłam eksperymentować ze stylem i kolorami. Moje pełne usta nie potrzebowały wiele – wystarczała naturalna pomadka albo delikatny błyszczyk.
Zawsze pachniałam dobrymi perfumami. Zanim ktokolwiek mnie zobaczył, zapach zdradzał już moją obecność. Wchodziłam do pomieszczeń z impetem – z głową dumnie uniesioną, w butach na obcasach, które rytmicznie wybijały mój krok. Byłam widoczna, słyszalna, rozpoznawalna. I lubiłam to.
Choć byłam niska, dziś widzę, że miałam niemal perfekcyjną figurę – kształtną tam, gdzie kobieta powinna być kształtna, z płaskim brzuchem, drobnymi stopami i delikatną, napiętą skórą. Kilka tatuaży zdobiło moje ciało, ale widzieli je tylko nieliczni, wybrani.
Byłam pewna siebie, niezależna, samowystarczalna. Silna, arogancka, seksowna, świadoma własnej wartości. A jednocześnie ambitna, rzetelna i lojalna. Nie bałam się ciężkiej pracy – od dziecka wiedziałam, że w życiu nic nie przychodzi za darmo. Wpojono mi szacunek do starszych. Byłam jedną z ostatnich, które w autobusie ustępowały miejsca potrzebującym.
Mężczyźni zwracali na mnie uwagę – i często wykorzystywałam to świadomie, z pełną premedytacją. Znałam swoją cenę. To miałam wypisane na twarzy.
A jednak… pod warstwą makijażu, skrupulatnie ułożonych włosów, zapachem perfum, pod arogancją i seksapilem, kryło się coś więcej. W głębi duszy nosiłam serce spragnione miłości, rodziny, poczucia przynależności. Chciałam – nie, ja usychałam z pragnienia – być kochaną za to, kim naprawdę byłam, a nie za to, jak wyglądałam czy jaką byłam w łóżku. Tamta powierzchowność budziła we mnie obrzydzenie. Dążyłam do czegoś prawdziwego – do miłości, do głębi, do zjednoczenia się z kimś w jedność.
Taka byłam.
Dziś, gdy patrzę na tamtą dziewczynę, widzę ją z czułością i lekkim niedowierzaniem. Była piękna, odważna i pełna życia, ale też zagubiona, spragniona czegoś, czego sama nie umiała nazwać. Wydawało jej się, że zna swoją wartość, a tak naprawdę szukała jej w oczach innych.
Dzisiaj już wiem, że moja siła nie kryje się w perfekcyjnej fryzurze, makijażu czy zapachu drogich perfum. Moja prawdziwa siła jest wewnątrz – w tym, że potrafię podnosić się po upadkach, w wierności samej sobie i w umiejętności kochania bez warunków. Nie muszę już udowadniać, że jestem widoczna. Teraz wiem, że moja obecność ma znaczenie, nawet jeśli wchodzę do pokoju po cichu.
Już nie potrzebuję tatuaży, makijażu ani arogancji, by poczuć się wyjątkową. Potrzebuję prawdy. Potrzebuję autentyczności. Potrzebuję bliskości, która nie zależy od wyglądu ani od tego, co mam do zaoferowania na zewnątrz.
Tamta dziewczyna miała w sobie ogień, który przyciągał ludzi. Dzisiejsza kobieta ma w sobie doświadczenie, które daje innym bezpieczeństwo. To różne energie, ale obie były i są częścią mnie. Bez tamtej dziewczyny nie byłoby mnie dziś – tej, która potrafi spojrzeć w lustro i zobaczyć nie tylko odbicie, ale całą historię napisaną na twarzy i w sercu.
Zamow moja książkę: