
Cóż… Niektórzy powiedzą, że zwariowałam, że sławy mi się zachciało, że nie wiem już sama, co ze sobą zrobić, że kryzys wieku średniego mnie dopadł. Może tak, może nie. Suma sumarum – każdy ma prawo do swojej opinii.
Niektórzy powiedzą, że życie zaczyna się po czterdziestce. Podpisuję się pod tym i mówię: niech się życie moje dzieje, niech żyje, niech się zaczyna! Już w cholerę długo czekałam, ulewając wciąż z dzbanka bez jego ponownego napełniania. Jak to mówią: „Z pustego, nawet Salomon nie naleje”.
No i z mojego dzbanka też przestało się lać. Pusto. Nie ma nic. Niente. Nada. Null. Zero. Wyciskałam jak starą szmatę, do ostatniej kropli, ale nic z tego. Dziury aż się porobiły, łatać tylko teraz na domiar złego trzeba.
A mi się już nie chce! Nie chce mi się łatać! Nie chce mi się zatykać dziur. Nie chce mi się uszczęśliwiać wszystkich dookoła. Nie chce mi się bić wszystkim pokłonów i służyć jak paź na dworze króla. Ja chcę po prostu być! Być i żyć!
Chcę być pieprzoną egoistką i w końcu robić coś tylko i wyłącznie dla siebie! Chcę chodzić po górach! Chcę mieć swój osobisty czas! Bez rodziny i psa! Mówiłam już, że tylko mój czas?! Chcę czytać, chcę czuć się spełniona i chcę pisać!
Do tej pory czytanie zastąpiłam słuchaniem audiobooków. Mogę z tym żyć. Słucham, kiedy pracuję. Tak, moja praca nie wymaga wielkiej koncentracji umysłowej, więc mogę sobie na to pozwolić. Nawet nie będę zaczynać tu tematu mojej pracy, bo jak się rozpędzę, to będę pisać do jutra!
Swój codzienny czas, tak zwany wolny, dzielę jednak z psem. Nasze poranne spacery są stosunkowo przyjemne i regulujące. No chyba, że psina ma dzień leniwca i ciągnie za smycz do domu. Więcej stresu niż relaksu, ale i tak jest moim ulubionym dzieckiem. Zawsze szczęśliwe na mój widok, nie pyskuje, nie trzaska drzwiami, lubi się przytulać. Kocha mnie do tego stopnia, że próbuje uprawiać miłość z moją nogą. No cóż, lepsze to, niż pierwszy lepszy kundel na spacerze. O czym było? Bo znów odleciałam. Ach, no tak – o moim wolnym czasie, który z psem dzielę.
Ale czego dzielić albo po łebkach robić nie będę – to pisanie. Nie chcę, nie zgadzam się, wykluczone. Już wystarczająco długo odkładałam je na bok, na półeczkę, co by się kurzyło, co by znów o nim zapomnieć na chwilę. Dłużej się nie da. Ono ma swój głos i krzyczy już. Cholernie się na mnie drze i mam już tego serdecznie dość. Muszę je uwolnić, a wraz z nim uwolnię siebie. W końcu. No, mam taką nadzieję przynajmniej.
Odkurzyłam półkę, a właściwie pudełko na półce, do której skrzętnie schowałam to pisanie moje. Musiałam uchylić wieczko niepostrzeżenie, bo się menda wydostała i nie ma szans, żeby je wcisnąć tam z powrotem. Samo nie wyjdzie z własnej woli, bo twierdzi, że nadszedł nasz wspólny czas.
Powiem Wam szczerze, że fajnie mi się spędza czas z tym pisaniem i nie będę go już upychać po kątach. Kilka poranków razem, kiedy wszyscy spali, wystarczyło, żeby skleić do kupy ten mój kryzys wieku średniego. Moją pierwszą książkę.
Ja wciąż nie wierzę, że to się stało. Ja! Wydałam książkę! Zdradzę Wam w sekrecie, że co kilka godzin wchodzę na Amazon i sprawdzam, czy ona faktycznie tam jest, czy może tylko pisałam o tym, że ukazała się moja książka. No, ale ona tam jest! Prawdziwa! Zerka na mnie, puszcza mi oczko i szepcze, że zna moje myśli, że wie, iż po głowie chodzi mi kolejny pomysł na stronic zapisanie. Łechce mnie, podszczypuje i kusi.
Poddaję się. Koniec walki z pisaniem. Pozwalam sobie na bycie sobą. Pozwalam sobie na uwolnienie siebie, na pielęgnację i łechtanie swojego ego. Na spełnianie marzeń, nie przejmując się, czy innym się to podoba, czy nie. Na życie!
Link do zakupu ksiazki;
Cóż… Niektórzy powiedzą, że zwariowałam, że sławy mi się zachciało, że nie wiem już sama, co ze sobą zrobić, że kryzys wieku średniego mnie dopadł. Może tak, może nie. Suma sumarum – każdy ma prawo do swojej opinii.
Niektórzy powiedzą, że życie zaczyna się po czterdziestce. Podpisuję się pod tym i mówię: niech się życie moje dzieje, niech żyje, niech się zaczyna! Już w cholerę długo czekałam, ulewając wciąż z dzbanka bez jego ponownego napełniania. Jak to mówią: „Z pustego, nawet Salomon nie naleje”.
No i z mojego dzbanka też przestało się lać. Pusto. Nie ma nic. Niente. Nada. Null. Zero. Wyciskałam jak starą szmatę, do ostatniej kropli, ale nic z tego. Dziury aż się porobiły, łatać tylko teraz na domiar złego trzeba.
A mi się już nie chce! Nie chce mi się łatać! Nie chce mi się zatykać dziur. Nie chce mi się uszczęśliwiać wszystkich dookoła. Nie chce mi się bić wszystkim pokłonów i służyć jak paź na dworze króla. Ja chcę po prostu być! Być i żyć!
Chcę być pieprzoną egoistką i w końcu robić coś tylko i wyłącznie dla siebie! Chcę chodzić po górach! Chcę mieć swój osobisty czas! Bez rodziny i psa! Mówiłam już, że tylko mój czas?! Chcę czytać, chcę czuć się spełniona i chcę pisać!
Do tej pory czytanie zastąpiłam słuchaniem audiobooków. Mogę z tym żyć. Słucham, kiedy pracuję. Tak, moja praca nie wymaga wielkiej koncentracji umysłowej, więc mogę sobie na to pozwolić. Nawet nie będę zaczynać tu tematu mojej pracy, bo jak się rozpędzę, to będę pisać do jutra!
Swój codzienny czas, tak zwany wolny, dzielę jednak z psem. Nasze poranne spacery są stosunkowo przyjemne i regulujące. No chyba, że psina ma dzień leniwca i ciągnie za smycz do domu. Więcej stresu niż relaksu, ale i tak jest moim ulubionym dzieckiem. Zawsze szczęśliwe na mój widok, nie pyskuje, nie trzaska drzwiami, lubi się przytulać. Kocha mnie do tego stopnia, że próbuje uprawiać miłość z moją nogą. No cóż, lepsze to, niż pierwszy lepszy kundel na spacerze. O czym było? Bo znów odleciałam. Ach, no tak – o moim wolnym czasie, który z psem dzielę.
Ale czego dzielić albo po łebkach robić nie będę – to pisanie. Nie chcę, nie zgadzam się, wykluczone. Już wystarczająco długo odkładałam je na bok, na półeczkę, co by się kurzyło, co by znów o nim zapomnieć na chwilę. Dłużej się nie da. Ono ma swój głos i krzyczy już. Cholernie się na mnie drze i mam już tego serdecznie dość. Muszę je uwolnić, a wraz z nim uwolnię siebie. W końcu. No, mam taką nadzieję przynajmniej.
Odkurzyłam półkę, a właściwie pudełko na półce, do której skrzętnie schowałam to pisanie moje. Musiałam uchylić wieczko niepostrzeżenie, bo się menda wydostała i nie ma szans, żeby je wcisnąć tam z powrotem. Samo nie wyjdzie z własnej woli, bo twierdzi, że nadszedł nasz wspólny czas.
Powiem Wam szczerze, że fajnie mi się spędza czas z tym pisaniem i nie będę go już upychać po kątach. Kilka poranków razem, kiedy wszyscy spali, wystarczyło, żeby skleić do kupy ten mój kryzys wieku średniego. Moją pierwszą książkę.
Ja wciąż nie wierzę, że to się stało. Ja! Wydałam książkę! Zdradzę Wam w sekrecie, że co kilka godzin wchodzę na Amazon i sprawdzam, czy ona faktycznie tam jest, czy może tylko pisałam o tym, że ukazała się moja książka. No, ale ona tam jest! Prawdziwa! Zerka na mnie, puszcza mi oczko i szepcze, że zna moje myśli, że wie, iż po głowie chodzi mi kolejny pomysł na stronic zapisanie. Łechce mnie, podszczypuje i kusi.
Poddaję się. Koniec walki z pisaniem. Pozwalam sobie na bycie sobą. Pozwalam sobie na uwolnienie siebie, na pielęgnację i łechtanie swojego ego. Na spełnianie marzeń, nie przejmując się, czy innym się to podoba, czy nie. Na życie!
Link do zakupu ksiażki na Amazon: