
Są wakacje. Dzieci w domu, albo się kłócimy, albo się kochamy. Bywa różnie i nigdy nie wiadomo co bedzie za chwile. Taki emocjonalny rollercoaster, co by uprzyjemnić te letnie dni razem.Jedynie pies jest zawsze czuły i przyjazny.
Oprócz faktu, że wciąż pracuje
(praca zdalna), dochodzi obowiązek utrzymania wszystkich domowników przy życiu, i aby podczas kłótni rodzeństwa nie doszło do rękoczynów i nie polała się krew. Ok, do fizycznych aktów przemocy jeszcze u nas w domu nie doszło, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże, jak to mówią.
Muszę tu wspomnieć, że moja pierworodna jest moim młodszym wcieleniem, co nie ułatwia nam współżycia. Czesto dzialamy na siebie jak czerwone plachty na byki podczas korridy. Obie pyskate, pewne swoich racji i poglądów. Każda z nas, chce mieć ostatnie słowo w każdej debacie. Wściekam się na siebie, że daje się wciągać w te małe, totalnie absurdalne konflikty słowne. Czasem, albo i w większości przypadków, powinnam po prostu włączyć tryb ignorancji i odejść. Rodzic, jakby nie było, powinien przykładem świecić.
Niestety, po dniu tak pełnym wrażeń emocjonalnych, fizycznego zaspokajania potrzeby ruchu, swiezego powietrza i atrakcji moich pociech, jak i upewnienie się, że nie umra z glodu – a głodni są co chwilę; moja glowa wieczorem jest absolutnie zbesztana. Ja określam ten stan “gwałtem psychicznym”. No bo niestety, mój mózg zostaje poddawany aktowi przemocy regularnie.
Nawet kiedy dzieciaki chodzą do szkoły, ciężko mi znaleźć chwilę dla siebie, pomiedzy praca, psem, domem, zajęciami Mii itd, jestem w ciągłych rozbiegach. Skrupulatnie próbuje wygospodarować kilka chwil tu i tam, żeby coś napisac, ale wtedy żadne zdania nie formułują się pod moimi palcami, bo czuje presje czasu. Szybko pisz coś, póki masz czas, bo zaraz ktoś będzie coś od Ciebie chcieć. Niestety, to tak nie działa. Przynajmniej w moim przypadku, moja twórcza strona nie jest w stanie niczego wygospodarować w takich okolicznościach. Mężu mówi: “Pisz wieczorem, kiedy dzieci śpią”. Ermm..Kochanie, wieczorem mój mózgu się samoistnie wyłącza i przechodzi w stan bezproduktywności.
Pomimo wakacji i możliwości pospania trochę dłużej, wciąż regularnie budze sie o 6.30 rano, żeby zrobic maly trening i wypic poranna kawe z Iainem, zanim wyjdzie do pracy. Lubimy ten nasz mały rytuał. Szczególnie w miesiącach letnich, kiedy ów kawę pijemy na werandzie, z porannymi promieniami słoneczka i ptakami ćwierkającymi w pobliskim lasku. Uwielbiam te chwile. Dzieci jeszcze śpią, jest cisza, nikt ode mnie niczego nie potrzebuje, a kiedy mąż wychodzi do pracy, włączam muzyke medytacyjna i przenoszę się w wyobraźni do klasztoru buddyjskiego w Nepalu. Nie to, żebym tam kiedyś fizycznie była, ale duchowo odwiedzam ich dosc często.
Dziś, zamiast Słońca, mamy deszcz. Skrupulatnie i miarowo jego krople odbijają się od dachu werandy. Dźwięk deszczu jest taki kojący, uspokajający i ma w sobie jakąś magię przenikania, oczyszczania, nie tylko z fizycznego brudu, ale i tego duchowego a może i przede wszystkim tego. Dziś, zamiast dźwięków klasztornego “OM” , słucham co ma do powiedzenia sierpniowy deszcz. Ten z kolei, zasugerował pisanie. “To dobry czas” – powiedział i chyba miał rację.
Napisanie tych kilku krótkich zdań zajęło mi zaledwie kilka minut. (Wprawdzie miało być zupełnie na inny temat, ale wyszło, co wyszło. Z potrzeba pisania nie ma co się kłócić.Tu trzeba się totalnie poddać i pozwolić palcom tworzyć, co chcą.) Bez presji, że muszę być gdzieś indziej i robić coś innego. To moja poranna chwila, w której piedestałem jestem tylko ja i robię to, co sprawia przyjemność tylko mnie. Bo ja jestem ważna. Moje potrzeby są ważne. Moje uczucia są ważne. Ta właśnie mantra wciąż jest dla mnie najcięższą do nauczenia się i wdrożenia w codzienność.
For the English version of an article please follow the link below: